wtorek, 6 maja 2014

Karkonosze

Weekend majowy stał się okazją do zwiedzenia bardziej odległych od naszego zadymionego Śląska parków narodowych. 30 kwietnia obraliśmy kierunek na zachód, naszym łupem będą Karkonoski Park Narodowy i Park Narodowy Gór Stołowych.

Zaplanowaliśmy wyjazd, zarezerwowaliśmy noclegi, pozostało tylko czekać na ładną pogodę… Wykresy na new.meteo.pl nie rozpieszczały, jednak Misia nie traciła nadziei: “Kiedyś miało lać, a nie lało, miało być 12 stopni a było 20, ja bym nie traktowała tego poważnie…”

Podjęliśmy ostateczną decyzję - jedziemy! (tylko weźmy ciepłe ciuchy i kombinezony…). Pozostała kwestia synchronizacji wyjazdu. CBF i FJR na początkowym odcinku trasy (A4) męczyłyby się z Trampkami i kuframi na Trampku Karoli (max. 120 km/h), w związku z tym Jasiu wykonał szereg obliczeń:
Hej,
Pokusiłem się o kilka skromnych obliczeń co do wyjazdu.
Dane:
T1 - Wyjazd Żyraf
T2 – Wyjazd Reszty
D – długość przejazdu (dla uproszczenia z Gliwic i z Bytomia przyjmuję taką samą)
Vt – prędkość trampka
Vr – prędkość reszty (dla uproszczenia przyjmuję maksymalną obydwu motocykli)
T1 = 16
T2 = 17
D = 200 km
Vt = 120km/h
Vr = 260km/h
dT = T2-T1 = 1 h
Trampki po godzinie przejadą 120km, czyli w momencie kiedy będziemy wyruszać z Bytomia zostanie im do przejechania 80km.
Te 80 km Żyrafy w Trampkach pokonają w 80/120 = 40 minut = 2/3 h
 
Oznacza to, że abyśmy zjechali się w tym samym czasie, reszta musi pokonać 200km w 40 minut co daje średnią prędkość 200*3/2 = 300km/h
Niestety maksymalna prędkość wynosi jedynie 260km/h, więc droga zajmie nam 200/260 ~= 46 minut.
 
Oznacza to, że Żyrafy będą musiały na nas poczekać 6 minut, albo wyjechać 6 minut później 
Pozdrawiam,
Jasiu
Karola z właściwą sobie wyrozumiałością dopytała:
Hej,
Pozostaje istotne pytanie:
Czy wy będziecie podróżować z MaxV?
Bo wiesz – 6min nie jest problemem
Pozdro,
Karola
A doodack dorzucił swoje:
Niestety CBFka ma ogranicznik na 230 km/h, a obawiam się, że mogę nie zdążyć go zdjąć do majówki

Michał
Więc plany Jasia zostały nieco zweryfikowane:
Możemy przyjąć, że pojedziemy z prędkością koło 140km/h i dodatkowo mamy kawałek dalej z Bytomia. Wychodzi na to, że dojedziemy na koniec autostrady jakieś 45-60 minut po Was. Myślę, że możecie sobie spokojnie wyjechać z Gliwic koło 16.30, żeby nie czekać za długo.
Pozdrawiam,
Jasiu
Żyrafim zwyczajem wyruszyliśmy trochę później (tankowanie na Lotosie przy A4 nie zajmuje 0 minut). Gnaliśmy na naszych Trampach w kierunku zachodzącego Słońca zastanawiając się, czy Jasiu z doodack’iem są przed nami, czy też za chwilę nas dogonią. Nie spotkaliśmy ich na trasie, na na umówionym Orlenie również nie… Po upewnieniu się, że jesteśmy na dobrej stacji, uzbroiliśmy się w cierpliwość i czekaliśmy na szybsze motóry... ok. 1 wizytę w WC :).


Naszą grupę 4 motórów w kierunku Karpacza poprowadził Jasiu, a właściwie GPS Jasia, który prowadził Jasia, który prowadził nas.


Na szczęście był z nami GPS Karoli, który nadzorował GPS’a Jasia, który prowadził Jasia… I kiedy wyprowadził go w podejrzane kręte wiejskie drogi, które przy zachodzącym słońcu i malejącej ilości benzyny w bakach trochę niepokoiły, Karola przejęła stery. Jasiu z oburzeniem rzekł, żeby tylko jechała jakąś rozsądną prędkością, a nie jakąś tam trampkową… Musiał to odszczekać kiedy musieliśmy się przeprawić przez rekordowo dziurawy odcinek hasiowo-asfaltowo-błotny (ok 2km) i trampki jechały rozsądną trampkową prędkością, a CBF’a i FuJaRa o wiele ekhm.. wolniej.


Do Karpacza dotarliśmy już w nocy, szczęśliwie (dla nas) mogliśmy jeszcze zjeść ciepłą kolację (mniej szczęśliwie dla obsługi kuchni, która zdawała się już wychodzić).

W sobotę zdobyliśmy Śnieżkę, zwiedzając po drodze Świątynię Wang.



Po zejściu do Karpacza wybraliśmy się w kierunku centrum w celu zjeść kolację, trafiliśmy do SameDobreDestylaty i sążnych porcji grillowanego mięsa dla dwojga... Wieczorem cioraliśmy w Tabu.

Z samego rana spakowaliśmy motóry, przyodzialiśmy kombinezony i w mgle/chmurze (może lepiej w chmurze, teraz “w chmurze” jest modne)... w chmurze udaliśmy się do Skalnego Miasta w czeskim mieście Teplice nad Metuji.


Dzięki uprzejmości pani parkingowej, mogliśmy zostawić ciuchy i kaski w jej parkingowej budce, a sami w bardziej trekkingowych ciuchach udaliśmy się na szlak. Pomimo zapewnień Misi i Jasia, że tam jest raczej płasko i moto ciuchy dadzą radę… Czas pokazał, że dobrze wybraliśmy zmieniając odzienie…


Obejrzawszy wszystkie skały wyglądające jak wszystko (“jeż na żabie” dopełnił “wszystkiego”)

Jak przyszliśmy to akurat się wyrenderowało...
Zjedliśmy obiad (i rozgrzewającą zupę czosnkową!) - najpierw czając na tarasie w oczekiwaniu na zwolnienie miejsca w środku, później w ciepełku :)


Posileni odebraliśmy rzeczy z parkingu, zapakowaliśmy motóry i pognaliśmy do Srebrnej Góry - wieczorem zwiedzanie! Pod kwaterą doodack z Jasiem uprawiali nowy moto sport - parkowanie motocykla - sport drużynowy, drużyna składa się z dwóch motocyklistów, chodzi o to, żeby jak najbardziej rozbawić patrzących… albo zaparkować motóra tak, żeby dało się złączyć 2 łańcuchem… jedno z tych na pewno chłopakom się udało.


W Srebrnej Górze pozytywnie zaskoczył nas nocleg U Wacusia - pokój n-osobowy mieliśmi dla naszej 6 - było naprawdę wygodnie i kufry (10) prawie nie zawadzały.

Wieczorem wyruszyliśmy ku twierdzy, ze względu na wątpliwą aurę, zdecydowaliśmy się na taksówkę - było to dobre rozwiązanie, droga pieszo zajęłaby nam o wiele więcej czasu. Na miejscu okazało się, że nie możemy (tak jak byliśmy o tym zapewniani telefonicznie) zwiedzać “w rozszerzonej wersji”, w ogólnym zamieszaniu zostaliśmy dołączeni do grupy, która takowe zwiedzanie miała zapewnione i z przewodnikiem przeszliśmy po twierdzy. Na widoki się nie załapaliśmy - chmury, a potem noc nam nieco w tym przeszkodziły, ale i tak bawiliśmy się świetenie. Nie mogliśmy co prawda wykonywać zadań z czasów Napoleona, ale z czasów Sopliców… owszem...


Prognoza na rano przewidywała śnieg, a my równolegle obmyślaliśmy plan B - zostać 1 dzień dłużej w Srebrnej Górze. Jak wstaliśmy, śniegu już nie było, ale nawet Karola przyodziała kaczuchę.


Aura czasem nas tylko rozpieszczała, gdy zjeżdżaliśmy w doliny - tam chmur nie było. Droga 100 zakrętów śliska i mokra nie dostarczała tyle frajdy, ile mogłaby, jednak jazda w takiej scenereji też miała swój urok.


A skoro mowa o urokach. Urokliwe świerki porastające drogę przy ośrodku wypoczynkowym Szczeliniec łaskawie poinformowały nas o tym, że upałów to tu nie ma i rękawiczki, czapki i rafki potowarzyszą nam przy wspinaniu się na skałki…

Maj w Polsce

Maj w Polsce
Zrzuciliśmy ciuchy do domku, który ku naszemu zaskoczeniu okazał się być ogrzewanym domkiem z ciepłą wodą i ruszyliśmy zdobywać Szczeliniec. Po drodze spotkaliśmy zaparkowane GS’y i nowego Trampka z przypiętymi kaskami - wymieniwszy między sobą uwagi na temat ilości wody, jaka się w owych kaskach zbiera ruszyliśmy dalej…


Jasiu z Misią podtrzymywali swoje - będziemy chodzić raczej po płaskim.. Yaaammmm…

Na górze zaliczyliśmy kilka punktów widokowych, ze wszystkich widok rozpościerał się podobny:


Chmury nadawały niesamowitego klimatu tym wszystkim skałom, baśniowy - to chyba dobre słowo.


Po zwiedzaniu wybraliśmy coś co wyglądało na rozsądną knajpę, w której można zjeść dobry obiad - nic bardziej mylnego! trafiliśmy do miejsca, gdzie nawet odrobina dodatkowego chrzanu do golonki musi przejść przez komputer, bo inaczej kuchnia nie wyda (btw, nie przeszedł.. biedny chrzan), a knajpa to prawdziwy fast food - jedno trzeba przyznać, na jedzenie nie czekaliśmy długo, ale obsługa, jaka nas tam spotkała pozbawiła nas wszelkich wyrzutów sumienia za to, że wzięliśmy trochę więcej soli z solniczki na poranną jajecznicę… Mogliśmy jeszcze zabrać cukier!

Dobranoc
Niedziela powitała nas Słońcem i wyższą niż sobotnią temperaturą.

Wygrzewają, bo zmarzły!
W planach mieliśmy jeszcze przejście po Błędnych Skałach (po płaskim oczywiście), jednak fakt pt. 20zł za pojazd - nie ważne, czy 4-kołowy samochód z 5 osobami w środku, czy 2-kołowy motór z 1 w siodle - tyle trzeba zapłacić, żeby móc wjechać na drogę do parkingu… Grzecznie podziękowaliśmy i wyruszyliśmy w drogę powrotną do domu - już nie spiesząc się zbytnio i omijając autostrady.

A doodack'owi lampa nie świeci...
Po drodze dołączyła do nas ekipa na CeBulach, jechaliśmy sobie kawałek większą kolumną, a doodack’owi nie świeciła lampa… W Sośnicowicach pomachaliśmy na pożegnanie Misi i Jasiowi i już w 3 motóry pomknęliśmy do Gliwic.

2 komentarze: