poniedziałek, 30 kwietnia 2012

Pierwsze wrażenia - dupa boli ;)

Zaczynając od początku! Wyruszyliśmy w sobotę, miało być rano ale nie wyszło. O 11 byłam u doodacka i okazało się, że primo: on się musi dopakować, secundo: cieknie mu płyn hamulcowy ze zbiorniczka. Niemal cudem spakowaliśmy wszystko - zdjęcia się pojawią jak będziemy mieli dostęp do kompa ;) następnie pojechaliśmy na serwis do Tychów. Okazało się, że z tym płynem to raczej nic strasznego, zakleiliśmy zbiorniczek taśmą izolacyjną i pojechaliśmy. Nie mam za dużo czasu więc nie mogę się we wszystko zagłębiać ale troszkę statystyk: nie przejechali my ani metra autostrady ani drogi szybkiego ruchu, do Wiednia dojechaliśmy po 412 km i 6 godzinach. Koniec podróży zdominowak ból diup i w moim przypadku pleców. Austriaccy znajomi ugościli nas grillem i poszliśmy spać. Następnego dnia przy śniadaniu poznaliśmy motocyklistów z saltzburga a następnie udaliśmy się na wyprawę w góry. Andreas był przewodnikiem i wycieczka była piękna, ciekawa i pouczająca. Tylu zakrętów nie widzieliśmy w życiu! Ale chyba trochę pewniej czujemy się na naszych rumakach. Jedyny minus - znowu bolały tylne częścI ciała ;/ dzisiaj natomiast wybraliśmy się do Wiednia zwiedzać. Zostawiliśmy motocykle u Luise pod domem i właśnie mamy wycieczkę z własnym przewodnikiem ;) Czyli - pozdro z Wiednia!!

czwartek, 26 kwietnia 2012

Cebula

Karola się już nieco rozpisała, teraz pora na mnie i mój motór. Cebula, czyli Honda CB500 trafiła do mnie pod koniec listopada zeszłego roku, w stanie, na pierwszy rzut oka, całkiem przyzwoitem. Po kolejnych rzutach oczu stan się nieco pogarszał, ale najważniejsze było to, że silnik działa sprawnie, a rama nie jest pokrzywiona.
Pierwsza fotka nowego nabytku
Na starcie do wymiany był akumulator, na starym już ledwo paliła. Przez całą zimę miałem nadzieję, że to właśnie tylko przez akumulator, a nie przez inne usterki i na szczęście się nie pomyliłem. Z nastaniem wiosny zainwestowałem w nową Yuasę i od tego czasu pali od strzału. Kolejną inwestycją były gmole (i przy okazji zestaw kluczy dzięki którym mogłem je założyć). Nie licząc drobnych zabaw z akumulatorem, zakładanie ich było moja pierwszą okazją do wykazania się jako mechanik przy Cebuli.


przed...
...i po


Wreszcie można było jeździć. W trakcie tego jeżdżenia zauważyłem kolejny defekt - wibrującą klamkę przedniego hamulca. Diagnoza - krzywa tarcza. Hamulce są dość istotnym elementem wyposażenia, dlatego decyzja o zakupie nowej tarczy była równie szybka, co bolesna dla portfela. Przy okazji zainwestowałem w przewód w stalowym oplocie bo stary wyglądał, jakby pamiętał wyjazd z fabryki w 1999. Tylna opona też miała już swoje lata i nie wyglądała zbyt pewnie, a na alpejskich winklach chciałbym czuć się pewnie, więc za zadku wylądował nowy Michelin.
Przy okazji pozbyłem się starego oleju i filtrów zastępując je świeżymi, rozwiązałem drobny problem z włącznikiem świateł stopu.
I tyle. Myślę, że teraz mój pierwszy motocykl będzie w stanie zawieźć i przywieźć mnie z naszej wyprawy. Dzisiaj go jeszcze nieco wypucowałem ale nie miałem okazji zrobić już fotek. Może będą jutro ;)

wtorek, 24 kwietnia 2012

Mały, nieciekawy update



O dziwo doszły mnie słuchy (od 2 osób więc chyba mogę śmiało mówić w liczbie mnogiej), że coś powinno się tu dziać. No i czemu się nie dzieje! Otóż spieszę z wyjaśnieniem. Jesteśmy ostatnio delikatnie mówiąc nieco zalatani. Przez tydzień siedzieliśmy w Wiśle i pracowaliśmy (ciężej lub lżej ale cały czas :)). Co więcej nasza wyprawa, a dokładnie przygotowania do niej zajmuje sporo z tej resztki czasu, która zostaje po pracy jednej czy drugiej. Dlatego właśnie jest tu troszkę cicho. Na szczęście doodack obiecuje, że w tym tygodniu wreszcie popełni jakieś literackie dzieło (co pewnie nie zdarzyło mu się od czasów liceum, nie licząc pracy magisterskiej) i następnie opublikuje, Wam drodzy czytacze na pożarcie.

Co do newsów:
Po wielu przebojach przyszły moje kufry! Trampek jest z nimi chyba szerszy od malucha :P No i +50 do paniki mojej mamy. Ale jest to niewątpliwie sukces, gdyż pasują do stelaży, które dostałam razem z Trampkem, a nie było to aż tak oczywiste. 
Zdołaliśmy również wymienić tarcze hamulcowe i przewody u Cebulki. Ma teraz piękne czerwone stalowe (przewody nie tarcze :P) - na pewno będą na fotkach, które doodack wcześniej czy później tu wrzuci (oby wcześniej). Co prawda w ramach tego procederu udało nam się chyba ze cztery razy wymienić płyn hamulcowy zanim poprawnie włożyliśmy koło i rozwarliśmy zaciski ale i tak jest to kolejny mały triumf inżynierów nad motoryzacją. Nie uraczę Was jednak opisem bo nie byłby tak zabawny jak poprzedni a poza tym nie było aż takich fajerwerków, żeby się powtarzać :)
Byliśmy też na kolejnych zakupach. Na szczęście lista się już kończy, bo kasa na kontach się definitywnie kończy. Tym razem nabyliśmy drogą kupna cudowne (choć nie te, które planowaliśmy pierwotnie) odblaskowe kombinezony przeciwdeszczowe :) Na pewno uwiecznimy je na fotach z wyprawy bo są zbyt urocze, żeby tego nie robić! 


wtorek, 10 kwietnia 2012

Wymiana hamulca - true story

Ponieważ w wyniku drobnej przygody mój trampek stracił pedał hamulca (a w zasadzie jego większą część), nabyłam drogą kupna nowy pedał i stanęłam przed sporym wyzwaniem wymiany owego hamulca. I ponieważ była to jedna z bardziej zabawnych przygód ostatniego czasu, postanowiłam opisać ją jakże licznym hordom czytelników naszego bloga :)
Mam nadzieje, że się nie zanudzicie i dotrwacie do końca :)

Rozpoczęcie, czyli podejście pierwsze i drugie. 
Piękne sobotnie przedpołudnie, przedświąteczna atmosfera, nic tylko walczyć z hamulcami. Oczywiście najpierw przygotowanie teoretyczne! Czyli komp i serwisówka. Przeczytane, bułka z masłem. Znaleźć dwie sprężynki - od światła stop i wracającą pedał do pierwotnej pozycji, odhaczyć, odkręcić śrubkę, cośtam dalej - zobaczy się po śrubce. Ruszam do walki! Trampek - jest, resztki hamulca - są, śrubka z kroku 2 jest. Sprężynek ani widu ani słychu... Okej, jako, że staram się choć czasami podchodzić do spraw w sposób mniej lub bardziej zorganizowany, wracam do kompa. Serwisówka - podejście drugie, google, spis części. Sprężynki powinny być! Wracam do trampko-domku. Kolejne oględziny i jest mały sukces, sprężynka. Empirycznie sprawdziłam i okazało się, że to ta od światła stop. Jest w miarę przyjazna, odczepiam. Pokrzepiona tym niezwykłym sukcesem, szukam drugiej sprężynki. Szukam patrząc od strony koła, od boku, od dołu i góry, ni chu chu. I w tym momencie kończy się bezwarunkowe słuchanie instrukcji :) A może by tak zaryzykować i spróbować odkręcić wspomnianą wcześniej śrubkę bez odhaczania sprężynki nr 2? No risk no fun! Klucz 12 i odkręcam. W zasadzie próbuję odkręcić bo ani drgnie ;/ Z poczuciem odniesionej porażki postanowiłam jechać topić smutki na basen. 

Podejście trzecie, czyli sprężynko gdzie jesteś? 
Niech się w świąteczną niedzielę też coś dostanie motórowi! Postanowiłam nie poddawać się bez walki i podjąć kolejną próbę znalezienia sprężynki. Lampka w dłoń i jeszcze raz zaglądam we wszystkie zakamarki. Byłoby prawdopodobnie prościej jakbym mogła zdjęć tę srebrną osłonę (set?) bo przynajmniej bym cokolwiek widziała. Jednak po oględzinach przekonuję się, że nie jest to proste i wymaga ściągnięcia najpierw pedału hamulca. Dead lock wyczuwam, milordzie! Czyli walczymy w takich warunkach jakie narzucają okoliczności. W pewnym momencie widzę coś sprężynko - podobnego. Czyżby sukces? Owszem, to jest niewątpliwie sprężynka, w dodatku ta, której szukałam. Teraz nic tylko ją odhaczyć! Jednak oczywiście nie żyjemy w idealnym świecie, sprężynka jest dość gruba, w dodatku mocno naciągnięta i schowana całkowicie niedostępnie przy ściance seta. Po wielu próbach udało mi się sięgnąć do niej śrubokrętem ale i tak odhaczenie jest kompletną abstrakcją, a o zahaczeniu wolę nawet nie myśleć. Czyli jedyna satysfakcja jaką mam, to fakt znalezienia sprężynki. Wracam do koncepcji odkręcenia śrubki. Nie ma to jak wielkanocne śniadanie, dające energię na cały aktywny dzień - spięłam muskuły i śrubka puściła - teraz będzie z górki! Ale niestety dostęp do niej jest ograniczony, a ona po paru obrotach idzie ciężko aż obracanie jej staje się prawie zupełnie niemożliwe. Kolejny raz muszę się przyznać do porażki. 

Podejście czwarte, czyli co dwie inżynierskie głowy to nie jedna! 
Postanowiliśmy z doodackiem, że zarówno trampek jak i cebulka zasługują na wymianę oleju. Ponieważ problem hamulca dalej był nie rozwiązany stwierdziliśmy, że zaczniemy od trampka i przy okazji zwalczymy hamulec. Doodack stwierdził, że to musi być proste, bo ma tylko 2 klucze w pięciokluczowej skali Haynesa, czyli po kluczu na głowę. Starałam się zanadto nie polemizować z tą łatwością :) Godzina 18:30, ruszamy do ataku! Zacznijmy od czegoś prostego na początek - sprawdźmy świece, bo jeszcze tego nie robiłam i jak będą słabe, to wymieńmy. Ponieważ doodack posiada zestaw kluczy, nie powinno być problemu. Świeczka pierwsza - ależ ją ktoś zakręcił... Ale okej, wyszła. Nie jest dramatyczna, nie jest też piękna, można by wymienić. Sprawdźmy czy świece które posiadam, są takimi jakie powinnam mieć. Biorę pudełko i oczywiście komplikacje, to nie taka świeca. To znaczy, trochę taka, ale zalecana przy temperaturach < 5st. Z ciekawości zerkam na drugą nową świeczkę. Ta o dziwo jest okej. No to jaki plan? Wyciągamy drugą łatwo dostępną świecę i porównujemy, po czym gorszą zamieniamy na nową. Nic prostszego, gdyby nie to, że doodackowy klucz do świec ma za grube brzegi i się nie mieści. Na szczęście zestaw narzędzi hondowskich ma w sobie odpowiedni klucz i wszystko idzie jak z płatka! Wkręcamy świece z powrotem (1/16 obrotu - ile to jest!!?). Pokrzepieni jawnym sukcesem zabieramy się za hamulec. Podłoga wyłożona "puzzlami" (zrobione z jakieś pianki/gąbki), więc można się rozsiąść i przeprowadzić wizję lokalną. Ja już znam to na pamięć, wizję przeprowadza doodack. Wnioski? Problem jest nietrywialny! Taktyka - spróbujmy ściągnąć tą sprężynkę. Ale jak ją założymy? Problemy rozwiązujmy po kolei, jak ściągniemy to będziemy się martwić. Pytanie za 100 punktów - jak mamy ściągnąć tą sprężynkę? Technicznie - trzeba pociągnąć w dół i odhaczyć. Praktycznie - od czego jesteśmy inżynierami? Trytki dobre na wszystko: po paru(nastu) próbach udaje się zahaczyć trytkę o sprężynkę. Da się ją nawet pociągnąć w dół. Jednak nie zbliża nas to w ogóle do odhaczenia. Po przeprowadzeniu prób i wprowadzeniu dodatkowych narzędzi stwierdzamy, że trzeba troszkę oczyścić pole operacyjne. Zaczynamy od odkręcenia pompy (chyba była to ona). Dwie śrubki i pompa wisi. Tylko co nam to dało oprócz wiszącej pompy? Niby minimalnie łatwiejszy dostęp do śrubki z pkt 2 serwisówki i małe przesunięcie sprężynki. Ponawiamy próbę odhaczenia - fail again. Może oczyścimy jeszcze troszkę pole? Odkręcamy dolną metalową osłonę - 3 śrubki. Dalej niewiele realnych zysków. Zmiana koncepcji. Pieprzyć sprężynkę, zwłaszcza, ze po kolejnych oględzinach okazuje się, że nie ma ona wpływu na śrubkę. Czyli idziemy w strategię numer 2 - odkręcamy ignorując istnienie sprężynki. Śrubka zaczęła się nieco kręcić aczkolwiek ze względu na ograniczony dostęp do niej była to robota syzyfowa. Trzeba było podjąć męska decyzję :) Doodack postanowił, że najlepszym rozwiązaniem wszystkich problemów jest trochę popukać. Zatem w ruch poszedł młotek i śrubokręt i postanowiliśmy spróbować wybić hamulec z otworu w którym się znajdował. Szybko okazało się, że należy jeszcze troszkę oczyścić pole operacyjne i ściągnąć osłonę z dołu również z drugiej strony. Pukanie faktycznie okazało się skuteczne i hamulec wysunął się na parę milimetrów, ale niestety progres się wkrótce skończył. Wobec tego wróciliśmy do odkręcania. Kręciliśmy i kręciliśmy aż w końcu śrubka wyszła! Hamulec niestety nie wyszedł. Czyli ponownie trzeba było pukać. Sukces! Mamy szczątki skubańca w ręce. Kolejny krok czyli wazelinka dobra na wszystko! Z braku jakiegokolwiek sensownego smaru zarówno bolec jak i dziurkę potraktowaliśmy wazeliną techniczną. Czyli teraz teoretycznie z górki - wkładamy hamulec, wkręcamy śrubkę, zahaczamy sprężynkę i zakręcamy wszystkie uprzednio zdjęte części. Nope... Trafienie bolcem w dziurkę wcale nie jest takie proste! Zwłaszcza jeśli owa dziurka składa się z dwóch części z czego jedna jest ruchoma i niekoniecznie chce się zsynchronizować z tą drugą. I tu wyszło na jaw czemu należało odczepić również sprężynkę hamulca. Po prostu ciągnie ona ruchomą część dziurki na hamulec w górę skuteczni uniemożliwiając jego włożenie. Natomiast przeciwstawienie się jej sile za pomocą palców jest niemożliwe. Pierwsza myśl - ściągamy sprężynkę! Teraz jest tam trochę więcej miejsca i być może byłoby to wykonalne. Postanowiliśmy jednak, w ramach antycypacji, przemyśleć konsekwencje tak odważnego kroku. Wnioskiem było, że nie ma najmniejszych szans na ponowne założenie sprężynki po włożeniu hamulca. Czyli wracamy do koncepcji próby dopasowania obydwu części hamulca z użyciem siły. Aha, zapomniałam o najważniejszym! Ten hamulec nie może być włożony byle jak. Trzeba pamiętać, że ma być ergonomicznie - ustawienie go pionowo w dół raczej odpada, a po włożeniu nie da się go już obrócić. Wracając do wątku wsadzania: znowu inżynierskie pomysły. Kolejna próba zastosowania trytki. Przewlekamy przez uchwyt drugiej części dziurki i ciągniemy w dół. Pierwszy problem - trzeba również ciągnąć trochę w bok. Drugi problem - trytka pękła. Okej, trzeba spróbować czegoś nowego. Może któryś z klasycznych sposobów: zastosujmy dźwignię! Nastąpiła pewna poprawa, aczkolwiek utrzymanie dźwigni w idealnie tym samym położeniu na czas pozwalający na wsunięcie hamulca graniczyło z niemożliwością. Zastosujmy większą dźwignię! Zastosowaliśmy. Przy mniej więcej dziesiątej próbie udało za pomocą dźwigni i palców udało się złożyć dwie dziurki w jedną. Co więcej, udało się również włożyć w nią hamulec! Sukces, wiwaty, radość i high-five!. Teraz tylko 20 minut zakręcania śrubki, która jest w maksymalnie niedogodnym położeniu i klucz ledwo do niej wchodzi. Czyżby był to wymarzony koniec? Niestety nie. Niby wszystko spoko ale światło stop nie działa. Szybka diagnoza - sprężynka jest mega luźna, pewnie dlatego, że hamulec jest w niższym położeniu niż był (ale bardziej mi pasującym od poprzedniego). Tu udało nam się wykpić stosunkowo łatwo, ponieważ doodack ustawiał już to u siebie i wiedział mniej więcej w czym rzecz, to po szybkim sprawdzeniu, w którą stronę się to podwyższa (bo oczywiście zgodnie z prawem murphy'ego zaczęliśmy od obniżania) udało się tak ustawić sprężynkę, iż można rzec, jest lepiej niż było! Podsumowując - problem, który miał być trywialny zapewnił nam 3,5 godziny wybornej zabawy :D

Bonus, czyli wymiana oleju...
Niezrażeni szybko płynącym czasem postanowiliśmy walczyć dalej i wymienić olej. Instrukcja z trampkowego forum otwarta. Krok pierwszy - rozgrzej silnik, żeby olej zleciał ciepły z całym syfem! Wyciągamy trampa, odpalamy. Przy okazji parę testowych ósemek po bruku, czy wszystko działa - o dziwo, ani koło nie odpadło, ani hamulec (co więcej, zdaje się działać!). Trampek rozgrzany, wprowadzony z powrotem do domku. I zaczynają się dyskusje: czy filtr, który mam kupiony, jest na pewno dobrym filtrem? Wygląda podobnie... Z czego zrobić klucz do filtra? Zerknięcie na instrukcję - postaw na stopce bocznej i odkręć śrubę spustową. My tu gadu - gadu, a pacjent nam stygnie! No to szybko nurkujemy pod trampa, ja z miską i (na wszelki wypadek) obciętą butelką, doodack z kluczem. I tu zaczynają się kolejne dyskusje - jak będziemy uciekać jak pacjent tyleż nagle, co niespodziewanie, (kolokwialnie mówiąc) rzygnie olejem? Nic, trudno, do odważnych świat należy. Doodack kręci, ja czujnie jak ważka czekam w pogotowiu z plastikowymi artefaktami. Oczywiście zgodnie z przewidywaniami olej poszedł niespodziewanie. Podłoga lekko zalana, butelka w misce, miska podsunięta pod miejsce lania. Olej szczęśliwie niezbyt gorący, więc bez ofiar w ludziach. Pytanie pierwsze - gdzie jest śrubka? Oczywiście w misce z olejem - czyli czeka nas połów. Okej, śrubka złowiona, na podłodze względny porządek. Z trampka przestaje cieknąć, wiec przelewamy olej do pustego pojemnika, żeby manewrować pustą miską i sprawdzamy co mówi forum. Postaw moto na centralce, żeby olej ściekł z wszystkich zakamarków. Stawiamy, faktycznie ścieka. Co dalej? W międzyczasie możesz wyczyścić śrubkę - odpowiedzialne zadanie przypada doodackowi. Ja natomiast zaczynam kombinować, co z filtrem. Przecież nie można go wyciągnąć bez klucza lub śrubokręta :P Ale nie byłabym sobą jakbym nie sprawdziła organoleptycznie. Więc kładziemy się znowu - tym razem doodack jako operator miski, ja jako ekipa techniczna. I tu niespodzianka - filtr się udało odkręcić ręką bez praktycznie żadnego problemu (z użyciem siły, nieznacznie bo nieznacznie, ale mniejszej od maksymalnej). Kolejna dziurka, którą ścieka olej. To co dalej? Nowa nakrętka i zakręcamy wyczyszczoną śrubę. Zalewamy filtr nieco olejem i zakręcamy również filtr. Teraz pozostało już tylko wlać olej, co nie zapewniało zbyt dużo emocji i z uwagi na posiadany lejek było procesem dość wolnym. Kolejny sukces! I to tym razem jedynie w jakieś 50 minut licząc sprzątanie rozlanego oleju :)


Gratuluję samozaparcia każdemu, kto przeczytał to do końca...

środa, 4 kwietnia 2012

Trasa

Może tym razem uraczę Was kilkoma słowami na temat naszej trasy marzeń na długi weekend. Jednak już na początku chciałabym zastrzec, że przyświeca nam hasło "bądźmy elastyczni" :P w myśl którego trasa ta może ulec mniejszym lub większym zmianom.
Tak czy tak na dzisiaj wyprawa wygląda następująco:

Skąd Dokąd Dystans Dni
Katowice Wampersdorf 450 sobota
Wampersdorf Triest 500 poniedziałek
Triest Wenecja 200 wtorek
Wenecja Garda 180 wtorek
Garda Villach 400 czwartek
Villach Wampersdorf 340 piątek
Wampersdorf Bratysława 75 sobota
Bratysława Katowice 340 sobota

Oczywiście są tez planowane dodatkowe moto - atrakcje takie jak okołowiedeńskie wycieczki ze znajomymi motórzystami w niedzielę, tudzież objazd okolic Gardy w środę :)
Tu poglądowy link do googleMapsa:
http://g.co/maps/p4j4h
A dla niechętnych googleMapsowi screen mapki:



Skąd taka właśnie koncepcja wycieczkowa? Zaczęło się od spokojnych planów w stylu "a może tak pojedziemy do Wiednia??". Ponieważ mam tam znajomych i nie ma problemu z nocowaniem, to stwierdziliśmy, że czemu nie? A jak popatrzyliśmy na mapę to okazało się, że do Triestu jest dosłownie rzut beretem (takim średniej wielkości) i potem już ruszyła wyobraźnia... :)
Dodatkowym punktem podróży stała się niedawno Garda, ponieważ będziemy mogli odwiedzić pracującą tam od końca kwietnia koleżankę.

Tak czy tak, może planowana ilość kilometrów (czyli 2500) nie poraża, ale w zestawieniu z ilością dni oraz naszym doświadczeniem i tak wydaje się być sporym wyzwaniem. W zasadzie już teraz jest sporym wyzwaniem, bo, jako że jest to nasza pierwsza wyprawa lista zakupów i rzeczy do załatwienia jest długa na 3 łokcie, a nie są to jedyne zadania, które mamy teraz do zrobienia. Ale cóż co nas nie zabije to nas wzmocni, dla chcącego nic trudnego, czy jakieś inne z pasujących przysłów ;]

wtorek, 3 kwietnia 2012

WTF ??

Heja!

Może parę słów tytułem wstępu, czyli co to w ogóle jest za blog, jakie kółka i programiści??
Po kolei:
Programiści czyli developerzy czyli devowie to my! Dla kompletnych laików wyjaśnię, że programista to rodzaj informatyka :P
A kto to my w takim razie? My to Karola i doodack.
Jakie kółka? Kółka to oczywiście motóry!

A teraz bardziej serio...
W zeszłym roku stwierdziliśmy, że chcemy rozszerzyć listę naszych zainteresowań i pasji o motocykle (bo przecież kto bogatemu zabroni :)). Postanowiliśmy podejść do sprawy konkretnie, zapisaliśmy się na kurs i pod koniec lata staliśmy się szczęśliwymi posiadaczami praw jazdy (oboje za pierwszym podejściem :P). Niedługo potem staliśmy się posiadaczami motórów, ja Trampka (honda transalp 650), a doodack Cebulki (Honda cb500). A ponieważ w tym roku układ weekendu majowego jest taki, że żal nie skorzystać, postanowiliśmy się skusić i pojechać na małą wyprawę. A jak wyprawa to może relacja? A jak relacja to najlepiej od razu blog!