wtorek, 21 sierpnia 2012

Zaś w domu...

Jak zapewne się domyślacie - jesteśmy z powrotem.
Wyjazd był całkiem udany. Powrót do domu dość okrężny bo przez 2 inne domy :) Ale po kolei!
Wstaliśmy rano i nawet udało nam się już koło 9 wyjechać - co jak na nasze standardy jest wczesną porą. [Noc była urocza ze względu na chrapiących sąsiadów - ale to pewnie jeszcze doodack się rozpisze na ten temat ;)]
Pojechaliśmy do Neusiedl am See z nadzieją na śniadanie i kupienie kartek. Niestety zapomnieliśmy, że Austria jest porządnym krajem i w niedziele sklepy są tam nieczynne. Także skończyło się na niezdrowym śniadaniu w macu po drodze. Następnie ruszyliśmy w stronę Bratysławy i znaną już z poprzedniej wyprawy autobahną do Zyliny. Tak jak wtedy i tym razem było nudno. Natomiast z Zyliny do Ustronia był jakiś dramat - kupa wolno i dziwnie jeżdżących pojazdów i upał. Światełkiem w tunelu byłaby ostatnia część podróży - od granicy do Ustronia, malowniczą drogą w lesie, ale niestety została ona kompletnie zepsuta przez mój brak paliwa. Już chwilę przed granicą wskazówka oparła się poniżej czerwonego pola, a trampek niestety nie ma kranika więc jak stanie to na amen. Dlatego na malowniczej drodze co było pod górkę to się modliłam, żeby jeszcze dał radę i z duszą na ramieniu dotarłam na stację benzynową.
Następnie skonsumowaliśmy obiad - który jak to u Włocha był pyszny i udaliśmy się w dalszą drogę za cel obierając dom doodacka, gdyż potrzebował on płyty czyszczącej. Ruch spory motórów strasznie dużo - można było lewej łapki praktycznie nie opuszczać na kierownicę.
Od doodacka udaliśmy się już prawie się gotując do mnie do domu po telefon. Tu spędziliśmy chwilkę na pogaduszkach i pojechaliśmy A4 do Gliwic. I tu już była trauma niemalże. Od asfaltu waliło jakąś nieprawdopodobną temperaturą a na dodatek nasze tyłki się odzwyczaiły i po ponad 400 km miały serdecznie dosyć. Do Gliwic dojechaliśmy spoceni jak szczury (w zasadzie czemu jak szczury??) i tak jak się spodziewałam, motóry zostały pod blokiem, bo żadne z nas nie było w stanie nawet myśleć o ubieraniu cuchów jechaniu do garażu i powrocie na rowerze.

Garść suchych liczb:
średnia: 90 km/h
maks: 129 km/h [ja znowu z kuframi]
w ruchu: 12h 52 min
przejechane: 901 km

Aż się boję tego pisać, ale... wrzucimy kiedyś fotki :)
Aha i widzę, że brakuje opisu tego gdzie w końcu byliśmy i jak dojechaliśmy - takie drobne niedopatrzenie :)
Myślę, że powstanie razem z fotkami w ciągu najbliższych paru dni :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz